Przejdź do głównej zawartości

Posty

śmierć

 Kolejna część moich najistotniejszych przeżyć z ostatniego półrocza. Kiedy już czułam, że covid się zakończył i miałam zdecydowanie więcej siły witalnej jechałam sobie na spokojnie do mamy żeby porozmawiać, trochę posiedzieć i odreagować to wszystko. Byłam pewna, że w przyszłym tygodniu wracam do pracy i moje życie znowu się unormuje, przecież już zaczęło się do dupy i straciłam już ćwierć roku. No proszę, gorzej być nie może - to nielegalne. Dosłownie przystanek przed tym, jak miałam wysiadać dostałam wiadomość o śmierci mojej najukochańszej w świecie babci. Wspominałam o tej wspaniałej kobiecie już kilka razy na samym bogu, nie poznałam bardziej empatycznej, a jednocześnie zadziornej i wygadanej broniącej swojej racji osoby przez całe życie. Była mi bardzo bliska. Już w lipcu zeszłego roku zaczęły jej problemy zdrowotne, wtedy ciągle ryczałam i nie mogłam się zebrać w sobie, przeżywałam to każdego dnia, bałam się do niej dzwonić żeby przypadkiem nie usłyszeć obcego głosu przekazując
Najnowsze posty

moja kochana psina

 Kolejne nie zbyt wspaniałe wspomnienia ze zwolnienia. Kiedy jeszcze tylko podejrzewałam u siebie covida dowiedziałam się, że ta wspaniała psina, która żyła z nami przez ostatnie 12 lat ma guzy na prawie wszystkich organach, nie nadawała się już do operowania. Gorąca prośba o nie nakręcanie się na zapas. Pilnowałam żeby psiak był brany na badania przy każdej dodatkowej okazji, nie tylko raz w roku na kontrolę. W okolicy października/listopada była na badaniach, bo w końcu pojawiła się myśl o jej kastracji. Stan ogólny był całkiem niezły, nie było nic niepokojącego, ale kastracja da tak starego psiaka była już za dużym ryzykiem więc na badaniach się zakończyło. W pierwszych dniach stycznia zaczęła pokazywać, że czuje się źle, nie miała siły chodzić, nie chciała jeść ani pić, widać było ewidentnie że coś nie tak. Z marszu trafiła do weterynarza i po prześwietleniu zostało zauważone jeśli pamięć mnie nie myli 8 guzów różniej wielkości, przez jej wiek i ilość nowotworów nie było możliwości

covid v2

 Może warto teraz troszkę wspomnieć o tym, co działo się w ciągu ostatnich pół roku, podzielę to myślę na 5 wpisów. W nowy rok weszłam z drugim w mojej karierze covidem, ten był bardziej agresywny od pierwszego, mimo bycia krótszym, bo już drugi test po 10 dniach był negatywy. Tym razem nie skończyło się na ogromnych bólach i braku siły do życia, doszły do tego ciągłe omdlenia, zasłabnięcia, problemy kardiologiczne przez które trafiłam na kilka dni do szpitala. Bałam się wychodzić z domu, bo słabo robiło mi się w totalnie losowych momentach, lekarze nie umieli powiedzieć dlaczego tak się dzieje, odżywianie było ok, wyniki wszystkich badań ok, więc dostałam skierowanie do szpitala żeby przebadali mnie kompleksowo pod każdym względem, głowa była w porządku, serce będące głównym podejrzanym o dziwo też. Tym sposobem przez 3 i pół miesiąca unikałam wychodzenia z domu na dłużej niż 10 min z obawy o swój stan.  Raz poszłam do lidla po dosłownie kilka drobnostek do obiadu, zasłabłam przy kasi

chyba znalazłam odpowiedź

 Przez bardzo długi czas nie mogłam wrócić do systematycznego pisanie, pisałam wersje robocze wielu tekstów (ze 129 napisanych postów opublikowanych jest zaledwie 63), ale nie umiałam znaleźć w nich siebie, ciągle coś mi nie pasowało, coś nie grało tak jak trzeba. W tym momencie jak je czytam to widzę, że mają sens, nie są wcale złe - mogłabym je opublikować, ale nie widzę w nich wystarczająco dużo siebie. Niedługo po przeprowadzce do Konstantynowa mój laptop umarł śmiercią tragiczną prawdopodobnie poprzez samobójstwo przez utopienie, po prostu w nocy zalał się łykiem wody z kubka ze słomką (tego gdzie dziura jest tylko na słomkę, która była wtedy wsadzona), od tamtej pory pożyczałam laptopy od różnych osób, pisałam na moim tableto-laptopie, jednak na nich właśnie powstała większość tych nieopublikowanych tekstów. W niedzielę kupiłam dla siebie nowego laptopa, takiego przypływu chęci do pisania nie miałam od dawien dawna, znowu czuję że chcę przekazać coś istotnego od siebie do tej gar

zmiany zmiany zmiany

 Mój blog i mój konał na yt i moja strona na facebook są bardzo często mylone z innym kanałem o tej samej nazwie. Postanowiłam, że skoro aż tak bardzo zmieniłam swoje życie w ostatnim czasie, to może warto też zmienić nazwę tego bloga. Zastanawiałam się nad tym od jakiegoś czasu, bo sens się nieco zmienił - nie opisuje już w żaden sposób sposobów na ogarnianie sytuacji, a po prostu dodaje swoje większe i mniejsze rozkminy i oczekuję, że kiedyś ktoś na nie odpowie.  Samodzielność jako nastolatka jakoś ogarnęłam, nie było łatwo, nie wiem jak mi się udało. Później się przeprowadziłam zostawiając całe swoje dotychczasowe życie w tyle i wkraczając w nowe z czystą kartą zapominając o dawnych rozterkach, błędach, wstydach. Rzuciłam wszystko łącznie z rodziną i znajomymi, olałam znajomości i nie utrzymywałam za bardzo kontaktów - poznawałam nowych ludzi i budowałam siebie na nowo, idealną siebie bez skazy. Nie byłam bez skazy, nikt z nas nie jest. Z czasem nie umiałam już utrzymać siebie na wo

Cofnąć czas.

 Wydaje mi się, że już kiedyś zadałam sobie to pytanie tutaj. Wtedy zapewne uznałam, że w żadnym wypadku nie chciałabym zmienić niczego, bo wszystko co zrobiłam i co się wydarzyło doprowadziło mnie do tego momentu. Jednak czysto teoretycznie, jeśli powstanie w którymś momencie maszyna albo płyn albo cokolwiek innego pozwalające cofnąć się do dowolnego momentu naszego życia chętnie z niej skorzystam. Dlaczego? Przecież teraz jest super i stało się niemożliwe. Powód jest banalny, jak każdy codziennie popełniam błędy. Błędy nie mające wpływu na istotne elementy życia, ale zmieniające mniejsze jego aspekty.  Całkiem niedawno weszłam na nową drogę w swoim życiu, drogę wyjścia z depresji. Zbierałam się do tego od wielu lat, myśli krążyły wokół terapii bardzo długo, ale bałam się jej. Bałam się przyznać, że jest ze mną tak źle, że potrzebuję pomocy kogoś z zewnątrz, przecież jestem silna i sobie poradzę. Może i ja byłam na tyle silna żeby przez te lata wytrzymywać ze sobą, ale nie zwracałam u

Minął rok.

 Dokładnie dziś mija rok od podjęcia prawdopodobnie najważniejszej i najtrudniejszej decyzji w moim krótkim życiu. Jeszcze rok temu byłam beztroską, rozpieszczoną dwudziestolatką. Przygotowywałam się do wyjazdu na majówkę z moim narzeczonym, robiłam listy zakupów, kleiłam wykładzinę w przyczepie, planowałam dietę kota na czas mojej nieobecności. Byłam zadowolona, miałam wszystko pod kontrolą, na pozór niczego mi nie brakowało, moje życie było proste, a każda zachcianka spełniona. Jednak tego dnia prócz porannych obowiązków związanych z wyjazdem miałam zaplanowaną rozrywkę tylko dla siebie. Wiedziałam, że taka szansa długo się nie powtórzy, długo nie będę miała możliwości spędzić odrobiny czasu samej i bycia sobą.  Przyjaciel zaprosił mnie na winko i gadanie, coś czego nie robiłam od miesięcy, coś czego bardzo potrzebowałam żeby odkryć w jakiej bańce żyłam. Narzeczony zapakował mi dużą ilość alkoholu i powiedział, żebym została tam na noc - zupełnie nieświadomy swojego błędu, nigdy już

Pora coś zrobić.

  No więc jak to było? Zagubiona nastolatka rzucona bez przygotowania na głęboką wodę? Szkoła, praca, samodzielne życie, zwierzęta, związek i jak to ogarnąć? To wszystko wtedy wydawało się tak bardzo odrealnione i niemożliwe do opanowania, jednak w miarę łatwo byłam w stanie zapanować nad tym chaosem. Wtedy jakimś cudem miałam czas na wszystko, a nawet na codzienne rozrywki, realizowałam się całkiem nieźle w szkole i we własnym rozwoju. Praca była do dupy, obowiązków była masa, zwierzaki dawały w kość, związek był mocno absorbujący, a mnie za parę miesięcy czekała matura. Co wyszło z tego wszystkiego? Jeszcze większy chaos niż ten od którego zaczynałam. Nie tego się wtedy spodziewałam. Zaczęło się niewinnie, skończyłam szkołę, parę razy zmieniałam pracę, znowu się wyprowadziłam - tym razem już nie sama a ze swoim ukochanym, zawirowania ze zwierzętami, remontami, wyjazdami, szukanie swojej drogi w tym wszystkim. W końcu się udało, ustabilizowałam swoją sytuację życiową, robiłam ,straszn

Jak to robię?

Nie lubię wstawać z łóżka, to wiąże się z obowiązkami i wyzwaniami - łóżko jest bezpieczne i nie wymaga ode mnie nic więcej  niż leżenie. Jednak od kilku dni pojawiły się we mnie dziwne pokłady energii - zamiast leżeć dodatkową godzinę przyklejona do telefonu, wstaję i działam. Poranna toaleta z myciem zębów (przed kawą! nigdy tego nie robiłam! zęby zawsze były po kawie), ogarnięcie kuchni z zalegających naczyń, wymiana kici jedzenia, przygotowanie kawy, zrobienie wody z wit C dla siebie i Bartka, zebranie naczyń z dużego pokoju, zapakowanie zmywarki. Kurde! Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę tak obrotna na chwilę po przebudzeniu to bym nie uwierzyła! Wiedziałam, że potrafię sporo ogarnąć rano, ale nigdy tyle! No dobra - nie nigdy, bo w drugiej połowie szkoły podstawowej jakoś to ogarniałam i robiłam nawet więcej - ahh kiedy to było. Fajnie myśli się o tym, jak człowiek zmienia swoje podejście i ogarnięcie w dosłownie chwilę - zaledwie tydzień temu pisałam o tym jak zacząć ogarni

Klaska gatunku życia.

 Życie jest tworem przewrotnym i zawiłym. Jak do czegoś przywykniemy - to znika. Jak odbudujemy straty - pojawia się kolejna zamieć. Z myślenia nie przychodzi nic dobrego. Rodzice zawsze mówili żeby najpierw myśleć później robić. To nie działa, impulsywność bywa niezłym przyjacielem. Nie jest nim zawsze. O tym trzeba pamiętać. Jeśli zapanować nad nią - będzie łatwiej. Tej przyjaciółki nie da się okiełznać raz na zawsze. Czasem jedynie łatwiej jest zrozumieć, Jak działa. Każdy stopień zrozumienia przybliża wygraną. Teraz już tak logiczniej. Niezłą i bardzo bezpieczną opcją jest stawianie każdego kroku na spokojnie, po przemyśleniu go, planowanie krok po kroku wszystkiego co chcemy zrobić. Bezpieczną przystanią są przemyślane i wyważone słowa, przy takich krokach wszystko powinno nam się układać niemal idealnie, a jedyne czego byśmy mogli żałować to właśnie ta rozwaga. Na ten temat więcej rozpowiadam się w decyzjach , tam jest trochę lepiej wytłumaczone o co mi chodzi. Słuchanie jedynie

Jak to jest z tym covidem?

 Jak każdy dobrze wie, pandemia szaleje i nie zamierza przestać. We mnie trafiła całkiem dotkliwie, zaraziłam się i nie jest tak kolorowo jak to czasami opisują. To, że jestem młoda wcale nie daje mi gwarancji lekkiego czy też bezobjawowego przejścia tego świństwa. Mamy 14.11 - objawy pojawiły się 26.10, tego dnia poszłam jak zwykle do pracy, nic nie zapowiadało że będzie armagedon. Po jakichś dwóch godzinach zaczęłam się czuć słabo, z godziny na godzinę było gorzej, w końcu wlazłam do apteki, kupiłam te rmometr i trochę odjęło mi mowę - nie dość, że pierwsza gorączka od kilku lat to jeszcze 38,3 no ja dziękuję. Po małej dramie następnego dnia nie poszłam do pracy, miałam umówioną teleporadę z lekarzem, dostałam skierowanie na wymaz i izolację. Super, nie dość że nie byłam w stanie się poruszać i umierałam z bólu musiałam na szybko szukać gdzie jeszcze dziś zrobią mi wymaz (była już chyba 19ta). Znalazłam w Łodzi miejsce, gdzie jeszcze mieli otwarte (kurwa, brzmi to jakbym pisała o mar

W poszukiwaniu porządku, elo.

 Od czego zacząć porządek? Od tego gdzie chcemy go uzyskać, a później jak chcemy to zrobić. Ja chciałam ułożyć sobie codzienność, ale nie wiedziałam od czego zacząć. Moja codzienność nigdy jakoś fajnie nie działała - nie wiem z czego to wynika, ale bardzo lubię robić sobie pod górkę.  Zamiast ułatwiać sobie każdy ruch, ja komplikuję wszystko co się da - chyba dla rozrywki. Postanowiłam to nieco zmienić zmienić nieco swoje podejście. Pora zacząć pilnować swoich ruchów, kroków i postępowań. Porządki zaczęłam od instagrama: - ukrycie paruset postów - zmiana nazwy  - stworzenie grafik to zapisanych story - zdjęcia w jakiejś tematyce Nie wiem ile z tych rzeczy uda mi się utrzymać, ale zaczęłam i to jest dla mnie duży krok. Nie wyglądam jak kiedyś, co nie pozwala mi na osiągnięcie dawnej pewności siebie. Jednak nie może to zabrać mojej nowej motywacji. Nie umiem ubierać się do obecnej sylwetki ale umiem ją nieźle kamuflować na zdjęciach. To tez coś. Kolejnym etapem jest jest ogarnięcie czego

Co jest?

 Nie jestem osobą, która uzewnętrznia się w tematach politycznych, w tematach działalności naszego rządu i wszelkich działaczy. Zawsze twierdziłam, że jest to kraj z dykty, jak nie z kartonu. To by było na tyle jeśli chodzi o moje wypowiedzi na temat mojego podejścia. Nie chciałam się angażować, boje się pokazywać na ulicach, boje się przebywać wśród ludzi, na instagramie trochę mówię w tym temacie, ale tylko trochę, bo cykam się zmiany postrzegania mnie - wszędzie jestem znana z braku zaangażowania w tematy społeczne, boję się to zmienić. Nie umiem w robienie gwiazdek Tym razem jednak już nie wytrzymuje. Kiedy przeglądam facebook'a i widzę, że covida nie ma, maseczki są złe i niebezpieczne, 5G wywołuje raka, szczepionki autyzm, a kobieta ma urodzić zdeformowane dziecko, które umrze za 2 godziny to mną telepie. Jeśli covida nie ma to dlaczego ludzie nagle z godziny na godzinę zaczynają padać z wycieńczenia? Grypa nie atakuje nagle, a stopniowo - szanujmy się do jasnej cholery. Mase

Gdzie ona jest?

Gdzie podziała się ta wesoła i rezolutna dziewoja, która chciała tylko żyć swoim życiem? Gdzieś przepadła i została w jakimś losowym miejscu przeszłości puszczając dalej jedynie tę bardziej rozsądną część osobowości. Rozsądna nie znaczy wcale lepsza o czym boleśnie musiałam się przekonać już nie raz i nie dziesięć, radość z życia nie jest już taka sama jak miesiące i lata temu, nie dążę już do swoich marzeń o sławie i rozpoznawalności. Teraz już tylko przeżyć, a nie żyć. W ramach poszukiwania dawnej siebie chcę wprowadzić kilka zmian w codzienności - ciekawe czy się uda. Kiedyś już próbowałam kilku z tych rzeczy, rezygnowałam z tego dość szybko przez brak motywacji. Czy może tym razem uda mi się dłużej niż kilka tygodni, może uda mi się dłużej niż miesiąc, może będę mała zapał do dbania o wszystko w tym siebie większy niż chwilowy.  Kiedy spełniłabym swoje plany świat byłaby dla mnie wygodniejszy i szybszy. Wtedy mogłabym poznać tych wszystkich ludzi na których patrzę godzinami myśląc

Decyzje

 Ostatnio zaczęłam trochę pisać o podejmowaniu decyzji, teraz chcę trochę więcej. Pierwsza decyzja. Na podwórku bawimy się z dziećmi raczej odrzucanymi czy tymi odrzucającymi? Druga decyzja. Spędzamy czas na dworze czy w domu z tym, kogo wybraliśmy? Trzecia decyzja. Spędzamy ten czas aktywnie czy leniwie? Czwarta decyzja. Idziemy do szkoły ze znajomymi czy samemu według własnych chęci, a może do tej najbliższej? Piąta decyzja. Jeśli poszliśmy do szkoły ze znajomymi omija nas kilka kolejnych decyzji. Wybieramy z kim będziemy trzymać w szkole i jakie imię sobie zbudujemy. Szósta decyzja. Staramy się utrzymać zbudowaną opinię na swój temat czy zostawiamy jak jest? Siódma decyzja. Udzielamy się w szkole czy raczej trzymamy się z tyłu podczas wydarzeń? Ósma decyzja. W samotności jesteśmy tacy jak w szkole czy może zupełnie inni? Dziewiąta i dziesiąta decyzja. Kolejny etap nauki - zostajemy z tymi ludźmi czy nie? Szkołę wybieramy tym samym schematem, co poprz

Sens?

Bezsens. Na tym bym mogła zakończyć i każdy by wiedział o co chodzi. Młoda dziewczyna w idealnym związku zaczyna szukać wrażeń, które dawniej były jej codziennością, w której czuła szczęście i spełnienie - jednak całkowicie bez stabilności, pewności jutra czy możliwości. Obecny świat jest pewny i stabilny, a dziewczyna nie czuje sensu ani zadowolenia, pragnie połączenia obu światów. Wszystko wygląda tak, jakby nastolatki żyły  w wymiarze, który znika w momencie kiedy zaczyna się druga deka da życia  - jakby w noc po dziewiętnastych urodzinach coś lub ktoś przenosił nas do wymiaru ludzi dorosłych, a jedynym sposobem na zatrzymanie tego procederu byłoby nie spanie tej ani żadnej kolejnej nocy. Mimo, że nie ma oficjalnych informacji wydaje się to jedynym, nie do końca logicznym rozwiązaniem problemu zanikającego świata. Z jednej strony chcę kontynuować to spokojne życie, które daje mi upragnioną stabilność, a z drugiej wciąż myślę o tym ile zabawy mnie omija, ile zabawy mogłabym przeżyć n

Czy wiesz już wszystko?

 Macie jakiś autorytet, jakiegoś idola, kogoś kogo podziwiacie i chcielibyście być jak on lub być gdzieś obok niego. Często myślimy, że wiemy o nim już wszystko, a przynajmniej większość i moglibyśmy odnaleźć się w świecie tej osoby. Zastanówmy się czasami czy faktycznie wiemy wszystko? Czy wiemy ile ta osoba pije alkoholu? Czy jest to tak samo jak u nas? Czy bylibyśmy w stanie zaakceptować to, że ktoś codziennie pije kiedy my nie pijemy prawie wcale lub wcale? Lub odwrotnie, on nie pije a my codzienne mamy potrzebę skonsumowania alkoholu. Co my robimy w wolnym czasie? Imprezujemy czy może przesiadujemy przy netflixie lub youtube? A jeśli ta osoba woli zupełnie odmienne spędzanie czasu? Czy jeśli my jesteśmy kanapowcami to bylibyśmy w stanie przełamać się i wychodzić na imprezę każdego wieczora po pracy tylko po to żeby następnego dnia wstać i zapieprzać w robocie będąc totalnym trupem? Przecież nie będąc przyzwyczajonym do aktywnego trybu nie łatwo będzie znaleźć rano energię do konty

Coś.

 Mieliście kiedyś tak, że nie ogarnialiście swojego świata? Ale tak max. Tak, że serio nie dało się zrozumieć. Moje małe życie z zewnątrz idealne i wypracowane do ostatniego szczegółu. Takie, o jakim wiele osób w moim wieku może jedynie myśleć - ja po prostu miałam szczęście. Jednak po zagłębieniu się w sytuację dotarło do mnie, że nie jest aż tak pięknie. Nie wiem czym jest stała praca, która daje pełną satysfakcję. Pracę w naturze uwielbiałam, jednak zarobki tam były całkowicie niewystarczające, głównie przez wymiar godzin. Ok, udało się trafić do zoologa, gdzie odnajduję się całkiem nieźle, ale mimo lepszych zarobków nadal czuję, że nie dostaję tyle na ile robię. Właśnie oglądam moje podrapane przez króliki dłonie, moje ramiona, brzuch i uda przepełnione alergiczną wysypką, moje równie podrapane przedramiona. Moje biedne, zaniedbane przez brak czasu dłonie. Moja twarz, która nie wyraża już żadnych pozytywnych emocji prócz zmęczenia. Ta praca daje mi mega dużo szczęścia, ale również

Co mi nie wyszło.

Blog miał mieć tematy. Nie wyszło. Na blogu miała być relacja z projektu samochód. Nie wyszło. Na blogu miały być dziesiątki rzeczy, które nie wszyły. Może chociaż utrzymanie go wyjdzie. To miejsce sprawdzało się idealnie jako codzienny blog, po to powstał. Tym właśnie powinien być. Tym chcę aby był, codziennym dziennikiem.

Może tym razem wyjdzie.

Fajnie się toczy to życie . Tak nie za łatwo, nie za trudno. Niby spełniłam swoje marzenie i pracuję wśród kosmetyków, kolorówki i wszystkiego. Drogeria jest moim miejscem na świecie, jednak moment kiedy uświadamiam sobie, że ta praca nie pozwoli mi żyć na jakimkolwiek poziomie. Obecnie jestem w stanie przeżyć. To trochę za mało moim zdaniem. Postanowiłam złamać wszystkie swoje zasady i zmienić pracę na market - wszystkie moje świętości w cholerę, na rzecz jakiegokolwiek poziomu życia bez konieczności jeżdżenia zatłoczonym, zakażonym, zaśmierdłym mpk. Planów mam obecnie całkiem sporo. Piszę ten tekst głównie jako motywację dla siebie i swojego działania, bo inaczej chyba nigdy mi się to nie uda. Złapałam się ostatnio na takim własnie olewaniu swoich planów i postanowień. Wypunktujmy rzeczy, na które zebrałam się podczas kwarantanny. Punkto uno . Wysłanie cv'ki do jednego z marketów Punkto uno duo . codzienne smarowanie ud i pośladków dwoma różnymi specyfikami wspomagającymi usu

Coś się dzieje

Pora zacząć działać w swoim życiu. Teraz to chyba jeszcze poważniejsze niż wcześniej. Teraz nie zaczynam mieszkania na koszt mame, a wspólny z Bartkiem. Zaczęłam pracę w żabce, podobało mi się - jednak po 3 tygodniach wszystko psu w dupe. Niby zmienił się właściciel sklepu i to dlatego, ale no ciul. Stwierdziłam, że jakoś to będzie i wcale nie wyszło źle. Zrobiłam dzięki mame kurs masażu gorącymi kamieniami, zaczęłam produkcję mydeł, kul do kąpieli i kilku innych takich podstawowych kosmetyków. Do tego pracuję w naturze (bardzo spoko drogeria), a w międzyczasie jeszcze mój kochany handpoke. Wszystko się powoli układa, oby tak zostało. Chcę zacząć pisać od nowa, ale to wydaje się tak mało realne, że nie wiem czy się uda. Mam nadzieję stać się ambitna i pewniejsza siebie. Niech życie w końcu się do mnie uśmiechnie

Dorosłe życie, czyli ostatni zjazd w cosinusue

Pierwszy tekst o cosinusie wrzuciłam tutaj  16-go października zeszłego roku, byłam wtedy pod wrażeniem tego, jak może wyglądać szkoła i nauczanie. Nie ukrywałam mojego podziwu do tego miejsca w kolejnych tekstach, a nawet filmie stworzonym konkretnie na ten temat. Pracy wciąż nie znalazłam i nie jest tak kolorowo jakbym chciała, czyli nieco inaczej niż przy pierwszym tekście. Jednak chyba najgorsze jest to, że jest już za mną ostatni zjazd w tym liceum, co powoduje we mnie jakiś wewnętrzny smutek, bo musiałam się pożegnać z tymi ludźmi. Nawet nie wiecie jak żałuję, że tak późno zrezygnowałam z technikum - projekt nie był wart siedzenia tam tych lat. Zbieram się od kilku tygodni żeby napisać ten tekst, ale unikałam tego, bo jest to ostateczne pożegnanie z liceum cosinus. Jednak chodźmy do sedna, bo znowu gadam 3 po 3 żeby tylko wydłużyć ten moment. Ostatni zjazd to były 2 dni egzaminów. Kiedy przyszłam tutaj i pierwszy raz usłyszałam, że na koniec semestru jest egzamin, który decyduj

Wielkanoc

O co chodzi tak ogólnie w tym dniu? Bo ja osobiście tego nie rozumiem. Tak właściwie jest to klasyczna niedziela, prawie taka jak te bez handlu, bo sklepy tak czy tak zamknięte). Ani ta noc nie jest jakoś specjalnie długa ani ciemna, ale za to maluje się jajka. Znaczy robi się to wcześniej żeby na niedzielę były już gotowe. To jest ten element, który lubię - lubię malować te jajka, bo pozwala mi to podnieść jakoś swoją samoocenę. Co roku staram się robić je co raz ładniejsze, wczoraj np zaszalałam nieco, mogłam to czemu nie. Niby rodzina mogłaby się zbierać w każdą niedzielę albo jakąkolwiek inną losową niedzielę. Jednak komu chciałoby się tak bez okazji ubierać ładnie, przygotowywać to całe ambitne jedzenie - no komu? Mi osobiście nie. To jest chyba ten jeden z dwóch dni w roku kiedy każdy z rodziny spotka się z każdym i każdy będzie na to w pełni przygotowany. Każdy jest ładnie ubrany, ma miejsce w brzuchu na kolejne dania w kolejnych miejscach, bo przecież każdy coś przygotował i t

Walka o swoje

Czasami myślę, że łatwiej by było powiedzieć elo i już się nie starać. Zostawić wszystko w pizdu i powiedzieć, że mi się już nie chce i ja nie będę już nic robić. Będę po prostu zwykłą nastolatką, która niczym nie zaistnieje w tym świecie. Za każdym razem kiedy nachodzą mnie tak dziwne myśli rozważam to bardzo mocno, no bo przecież tak by było łatwiej dzięki czemu moje życie mogłoby się toczyć tak zwyczajnie, a ja bym nie miała żadnych zmartwień. Nie musiałabym myśleć regularnie, że wypadałoby coś nagrać albo napisać. Mogłabym spać sobie do 12, budzić się ze spokojem w głowie, odpalać laptopa i dalej szukać pracy, bo przecież to jest obecnie mój priorytet. Tak. Nadal szukam pracy, co mnie zupełnie nie cieszy, pieniądze się pojawiają i znikają - radzę sobie z tym jakoś więc życie się toczy, jednak nie chcę pracować gdziekolwiek. Jeśli mamy ambicje związane z pracą nie będzie tak łatwo jak znalezienie zarobku gdziekolwiek. Dobra, wróćmy do tematu. Prawda, że fajnie by było mieć tak wyjeb

Ktoś mi wtyczki zmienił

Ostatnio zaczęło się poprawiać. Wszystko funkcjonuje jakoś łatwiej i jest mi wygodniej. Czuję, że mogę w końcu robić dużo rzeczy na raz i wziąć się za dawno zaplanowane projekty, ale przez to ile mam ich w głowie po prostu nie umiem zabrać się za nic konkretnego. Zapuściłam strasznie kwestię siłowni, co boli mnie okropnie. Chciałabym umówić się na trening personalny żeby wiedzieć, co ja właściwie mam robić, ale ostatecznie ciągle coś stoi mi na drodze. Nie mówię tu o czymś okrutnie strasznym, ale o pierdołach takich jak wybitnie jak na mnie bolesny i uciążliwy okres, dziura w stopie, mróz na dworze (20 min spaceru w jedną stronę w okolicznościach przymarzania to średnia opcja), choroba, czy tak jak teraz wyjazd i praca Bartka w godzinach, które trochę wszystko utrudniają (może nie wszystko, bo ogólnie star pracy o 16 jest super, ale na siłownie ciężko nam iść od rana). W sumie ostatnio czuję się może nie tyle, że bardziej wyprana czy coś, bo energii wewnętrznej mi nie brakuje, ale czeg

Mania i depresja. Moja dwubiegunówka.

W moim życiu nigdy nie było kolorowo. Ostatnio z Bartkiem rozmawialiśmy o moich poprzednich związkach z czego wyszło, że dopiero ten z nim jest faktycznie udany i czuję się w nim pewnie. O dzieciństwie najchętniej bym zapomniała mimo pojedynczych pozytywnych wspomnień jest ich nieopisanie mniej niż tych negatywnych. Szkoły też nie ułatwiały mi wyjścia na prostą pozytywną drogę. Mój wygląd do połowy gimnazjum również bardzo utrudniał relacje międzyludzkie. Jednak w połowie drugiej klasy gimnazjum kiedy depresja pogłębiła się znacząco wpadłam w etap szeroko pojętych używek i złego towarzystwa. Tkwiłam w tym przez półtora roku, bo wtedy nie myślałam o tym jak jest mi źle i nie bałam się odzywać do nowych ludzi. Świat był wtedy taki łatwy, uciekałam od każdego złego bodźca, udawałam że tego po prostu nie ma. Tylko wtedy jeszcze nie byłam świadoma, że będę musiała kiedyś stawić temu czoła. Zawaliłam ostatnią klasę gimnazjum przez ucieczki od problemów, a tym samym ucieczki z domu, które je

Moje doświadczenia w pracy

Od kiedy skończyłam sławetne lat 18 jakoś tak się kręciłam dookoła znalezienia pracy, bo jednak chciałam już mieć swoje pieniądze żeby po prostu funkcjonować minimalnie bardziej niezależnie. Na koniec grudnia miałam urodziny, pod koniec września postanowiłam pójść do pracy. Wtedy już zaczął się właśnie ten czas, że pora ruszyć dupe. Pracowałam w sklepie alkoholowym, nie był on jakoś wybitnie zły, po prostu robili trochę w chuja na wypłacie, a tak przynajmniej wydawało mi się póki nie poszłam do drugiego miejsca. Praca w tym sklepie przyprawiała mnie z czasem już o mdłości. Jeżdżenie do innych sklepów - czasami nawet na drugi koniec miasta, kończąc wtedy pracę o północy byłam w domu dopiero około półtorej godziny później, bo przecież w nocy autobusy nie lubią współpracować. Miałam pracować tylko w weekendy, a nie zliczę nawet jak często musiałam prosto ze szkoły jechać do roboty. Pracując jedynie w weekend, bez dodatkowych godzin i dni powinnam zarabiać 648 zł, a z miesiąca zazwyczaj w

I psu w dupe, ale mu się podoba

Ostatnio nie toczy się najlepiej. Ogólnie mogłabym narzekać, bo ani nie mam pracy, ani nie jest super kolorowo  pieniędzmi, a jeszcze zaraz robię tatuaż więc już tym bardziej pieniądze wyparują. Mogłabym zacząć użalać się nad sobą, bo duża część moich cholernie bliskich znajomych postanowiła odciąć się ode mnie i Bartka ot tak, przez głupi żart Bartka ostatecznie mówiąc, że wszystko jest moją winą. Owszem, posypało się w ostatnim czasie bardzo dużo spraw, ale nic na to nie poradzę i mogę jedynie liczyć, że z każdym dniem będzie lepiej, a i znajomych spotkamy w czasie może bardziej wiernych. Nie liczących na profit w postaci bezinteresownej pomocy w każdej sprawie czy inne tego typu drobiazgi. Serio. Z Bartkiem jesteśmy pomocni w takiej skali w jakiej możemy, on zwykle bardziej, bo ma większe doświadczenie we wszelkich pracach remontowo - przewozowych. Ja zwykle jestem jako dodatek, który pomaga załadować czy ogarnąć jeśli trzeba, ale nie pcham się do każdej sprawy jeśli nie muszę. Aczk

Nie zamykam się na świat

Jak część z Was może wiedzieć, towarzyszą mi zaburzenia lękowe i fobia społeczna. Nie jest łatwo tak sobie pomyśleć, że o poszłabym na siłownie skoro już mam karet i po prostu pójść. Ostatnio poszłam pierwszy raz sama. Zbierałam się do tego miesiąc, nawet płacenie co miesiąc za karnet nie dawało mi wystarczającej motywacji żeby ruszyć się samemu pobiegać.  Zawsze chodziłam z Bartkiem, mimo że miałam już parę razy iść sama, ale nie dałam rady. Ostatnio postanowiłam, że pójdę po lekarzu i jeśli nie wyjdę na czas to nie pójdę i jak na złość w tym momencie kolejka zaczęła ruszać się jakby szybciej. Stało się! Nie mogłam już zmienić zdania, chociaż kusiło, postanowiłam iść i dać radę. Nie było lekko wejść tam, a problem pojawił się jednak dopiero po wejściu do szatni - tam już było dużo ludzi, a nigdy wcześniej nie miałam takiej sytuacji. Dobra, udało mi się przebrać i jakoś to tam działa, ale nie! Na samej siłowni było tak dużo ludzi, że nawet nie mogłam wybrać bieżni obok której obie by b

Szacunek człowieka do człowieka - cosinus

Wraz z nowym porządkiem na blogu chciałabym po raz kolejny przedstawić wam moją obecną szkołę. Edukację rozpoczęłam we wrześniu 2004 roku w klasie zerowej. Od tego momentu do dziś byłam uczniem ośmiu placówek edukacyjnych. Jest to duża liczba, która nie jest nieuzasadniona - w szkołach nie byłam specjalnie lubiana ani przez uczniów ani nauczycieli. Uczniowie zawsze kpili z mojej osoby przez ogromną nieśmiałość, którą widać było na każdym moim kroku. Nauczyciele zaś również zauważali ten problem, jednak zamiast jakkolwiek pomóc lub chociaż zrozumieć denerwowali się oraz karcili za lęk odzywania się na forum klasy. Myślałam, że po prostu taki już mój los, nie nawiązuję kontaktów w klasie, nie wyrywam się do dyskusji na lekcji więc uczniowie będą ze mnie kpić, a nauczyciele wiecznie krytykować. Po siedmiu szkołach straciłam nadzieję i chciałam w ósmej placówce jedynie zakończyć edukację, a później zapomnieć o tym wszystkim. Jednak jakież było moje zdziwienie kiedy ostatnio uświadomiłam s

Jestem gruba i brzydka

Nie wiem. Serio. Mam ochotę napisać coś tutaj i to nie taką ochotę w stylu, że po prostu napisać, ale w środku czuję ogromną chęć powiedzenia wam czegoś więcej niż zwykle. W planach mam napisanie kolejnego tekstu o cosinusie, bo zaskakuje mnie na każdym zjeździe, w stopniu takim, że ciężko wam to sobie wyobrazić. Jeszcze chcę pokazać wam pewien przepis na mega prosty i smaczny obiad z ziemniaków i cebuli (ale pierw muszę to zrobić raz jeszcze i zrobić zdjęcie zanim zniknie). Chciałabym wspomnieć o mojej nowej miłości jaką jest siłownia, ale nie potrafię na nią sama chodzić. O poczuciu własnej bezużyteczności. Mogę powiedzieć wręcz, że jestem gruba, brzydka i nic mi w życiu nie wychodzi. Ale czy to co czuje w środku będzie prawdą? Nie wiem. Będę pisać z telefonu, może będzie lepiej. Jestem gruba - stanęłam na wadze i zobaczyłam 10 kg więcej niż dwa lata temu, a moje ulubione spodnie (chodzę w nich ponad dwa lata) zaczęły mnie uściskać w brzuchu. Nie łatwo mi to zaakceptować Jestem b