Kolejna część moich najistotniejszych przeżyć z ostatniego półrocza. Kiedy już czułam, że covid się zakończył i miałam zdecydowanie więcej siły witalnej jechałam sobie na spokojnie do mamy żeby porozmawiać, trochę posiedzieć i odreagować to wszystko. Byłam pewna, że w przyszłym tygodniu wracam do pracy i moje życie znowu się unormuje, przecież już zaczęło się do dupy i straciłam już ćwierć roku. No proszę, gorzej być nie może - to nielegalne. Dosłownie przystanek przed tym, jak miałam wysiadać dostałam wiadomość o śmierci mojej najukochańszej w świecie babci. Wspominałam o tej wspaniałej kobiecie już kilka razy na samym bogu, nie poznałam bardziej empatycznej, a jednocześnie zadziornej i wygadanej broniącej swojej racji osoby przez całe życie. Była mi bardzo bliska. Już w lipcu zeszłego roku zaczęły jej problemy zdrowotne, wtedy ciągle ryczałam i nie mogłam się zebrać w sobie, przeżywałam to każdego dnia, bałam się do niej dzwonić żeby przypadkiem nie usłyszeć obcego głosu przekazując
Kolejne nie zbyt wspaniałe wspomnienia ze zwolnienia. Kiedy jeszcze tylko podejrzewałam u siebie covida dowiedziałam się, że ta wspaniała psina, która żyła z nami przez ostatnie 12 lat ma guzy na prawie wszystkich organach, nie nadawała się już do operowania. Gorąca prośba o nie nakręcanie się na zapas. Pilnowałam żeby psiak był brany na badania przy każdej dodatkowej okazji, nie tylko raz w roku na kontrolę. W okolicy października/listopada była na badaniach, bo w końcu pojawiła się myśl o jej kastracji. Stan ogólny był całkiem niezły, nie było nic niepokojącego, ale kastracja da tak starego psiaka była już za dużym ryzykiem więc na badaniach się zakończyło. W pierwszych dniach stycznia zaczęła pokazywać, że czuje się źle, nie miała siły chodzić, nie chciała jeść ani pić, widać było ewidentnie że coś nie tak. Z marszu trafiła do weterynarza i po prześwietleniu zostało zauważone jeśli pamięć mnie nie myli 8 guzów różniej wielkości, przez jej wiek i ilość nowotworów nie było możliwości